sobota, 25 września 2010

Rozpoznanie



Cały dzień zastanawiałem się nad tym, o czym powinienem pisać pierwszego dnia blogowania. Niby nie po raz pierwszy rozpoczynam pisanie, ale zawsze jest jakiś element stresu. Stresu wynikającego nie tylko z tego, że nie do końca wiem, czy mam umiejętności blogowania, ale bardziej z tego, że trzeba podjąć decyzję o tym, w jakim stylu będę pisać tym razem. Nie podjąłem decyzji jeszcze, czekam na to co przyniesie ta podróż.
Z bloggerskiego obowiązku napiszę, że bez problemów dolecieliśmy do Istambułu. Magda prosiła mnie, żebym w przeciwieństwie do poprzednich historii nie narzekał zbytnio, bo potem wszyscy mówią, że nam się nie podobało. Gdzie? No tam gdzie byliśmy. A to jest przecież nieprawdą. Dolecieliśmy. Ale nie było tak słodko (Ok. dali jedzenie i picie, był krótki lot!). Samolot do Monachium doleciał z 35 minutowym opóźnieniem, co spowodowało wykonanie niezaplanowanej sztafety 4 x 400m bez płotków ale z bramką, na której zostaliśmy powstrzymani przez straż graniczną Niemiec namiętnie sprawdzającą dokumenty. W kolejce stało może kilka milionów wracających do Ojczyzny Turków i pewnie ½ miliona Japończyków, którzy zapragnęli sprawdzić jak sobie radzi kraj aspirujący do Unii Europejskiej. Oglądali te paszporty i oglądali. Stemplowali i stemplowali. Klikali w komputerze i klikali. A nas to mocno martwiło, bo już mieliśmy wizję spędzenia wieczoru na Octoberfest w Monachium w towarzystwie lekko pijanych tych samych Japończyków. Dolecieliśmy, po czym kapitan samolotu życząc nam miłego wieczoru stwierdził, że mieliśmy kłopoty przy lądowaniu i fajnie, że dolecieliśmy, bo mechanicy będą mieli mnóstwo roboty w nocy naprawiając komputer pokładowy. Chyba jednak pasażerowie tego nie usłyszeli, bo mówił dość cicho. I dobrze. Dobrze rozpoznać system nagłośnienia w samolocie. Daje to szansę lepszego samopoczucia..
Rozpoznaliśmy tez Tureckie Linie Lotnicze o godzinie 23:57 na lotnisku w Istambule. Pani stwierdziła, że jest północ i upewniła się, że ja też wiem, że jest północ. Wiedziałem. Wymieniliśmy kilka kurtuazyjnych zdań takich jak: dobrze, że ta rozmowa jest nagrywana bo nie rozumiem, dlaczego Pani nie chce mnie obsłużyć lub też jak mi się nie podoba, to mogę skorzystać z innego biura. Pani grzecznie powiedziała mi, że teraz to ona ma przerwę , co ja pewnie doskonale rozumiem. Ja natomiast kurtuazyjnie odpowiedziałem Pani co o niej myślę. Na co ona mi powiedziała co ona o mnie myśli. Grzecznie rozstaliśmy się, ale w lekkiej agresji. Ja wymachiwałem biletem, pani natomiast krzyczała sobie coś po turecku. Wydaje się, że nie wygłaszała peanów na mój temat. W przyjaźni pozdrowiłem panią używając słów powszechnie uważanych za obraźliwe, po czym zwiałem z bagażem, bo się zorientowałem, że tutaj wszyscy mówią po angielsku. Tak więc moje słowa mogły by zostać dobrze zrozumiane. Rozpoznałem więc, umiejętności lingwistyczne pracowników sektora usług. A poszło o dopłatę do biletu do Kapadocji, którą następnego dnia załatwiliśmy w ciągu 67 sekund.
Wieczorem jak dokonywałem rozpoznania, to tak naprawdę nie wiedziałem, że to robię. Dopiero rano Magda stwierdziła, że nie ma co się dzisiaj forsować. Dzień należy przeznaczyć na rozpoznanie. Bo zawsze tak robimy, że pierwszego dnia łazimy, chodzimy, szwendamy się, próbując zorientować się co i jak. Ale wpadliśmy w lekką pułapkę. Okazało się, że przy poprzednich podróżach było to kluczowe ze względu na konieczność zorganizowania całego pobytu na miejscu. Tym razem, wiemy gdzie będziemy, wiemy jak dojedziemy i wiemy czego oczekiwać w poszczególnych miejscach. No tak, ale czy to znaczy, że podróż będzie nudna. Jezu, no chyba nie! Może być ewentualnie źle opisana.
Kontynuowaliśmy rozpoznanie. I tutaj mogę pisać i pisać o transporcie publicznym w Istambule. Miodzio! Zapraszam włodarzy z Trójmiasta i Warszawy, żeby zobaczyli jak to można zorganizować. System jest nieskomplikowany. Aby wsiąść do tramwaju musisz mieć jeton, zwany powszechnie żetonem. Są perony, bramki, czyste przystanki. Bez biletów, bez przepychanek, bez oszukiwania. Sprawa prosta, tym bardziej, że tramwaje są czyste, szybkie, klimatyzowane i w dodatku podjeżdżają co 5 minut.

W ciągu 11 godzin byliśmy w 8 miejscach, w których rozpoznawaliśmy to na co ja najbardziej czekałem w Istambule. Jedzenie. Na razie się nie zawiedliśmy. Były i herbatki, bahlavy, borki, bakłażany, humusy, kebaby, szpinaki, sok z granatów (dla mnie za kwaśny!). Zakładamy, że schudniemy, ale widać już, że możemy mieć lekki problem, bo tutaj się je cały czas. I nie sposób się temu oprzeć. Rozpoznaliśmy także, że najlepiej siedzieć w miejscu gdzie nie ma turystów, obsługa mówi słabo po angielsku, a siedzący Turcy grają w jakąś grę najlepiej backgamon. Tak też już zrobiliśmy, i na razie się nie zawiedliśmy. Problem w tym, że jak już coś spróbowaliśmy to musimy następnym razem spróbować coś innego. A to naszym wagom nie wróży dobrze. Jutro chyba rozpoznamy dietetyka.

Żeby nie było, że tylko chodzimy po knajpach to powiem, że rozpoznaliśmy dwa historyczne miejsca Błękitny Meczet i Kościół Haga Sophia. Meczet niestety zostawiliśmy na następny dzień, bo dotarliśmy do niego w nieodpowiednim czasie, gdy rozpoczynały się modlitwy i muezin zachęcał muzułmanów do modlitwy. To nas zachęciło, do szybkiego przemieszczenia się do pobliskiej Haga Sophia. I było pięknie. Zbudowany w 345 roku stał się podwaliną jednej z najbardziej niezwykłych świątyń jakie widzieliśmy. W XV wieku katedrę zamieniono na meczet, a teraz to jest po prostu muzeum. Przewodnik który mamy nie bardzo chyba spełnił swoją rolę, bo tylko „własne” rozpocznie pozwoliło nam na zorientowanie się w ilości mozaik, które można tam podziwiać. A jest co. I właściwie każda pocztówka z Istambułu pewnie zawiera jedną z nich. Jest tutaj 5 metrowa mozaika Matki Boskiej z Dzieciątkiem, Chrystusa przed którym klęczy jeden z cesarzy, Deesis (Modlitwa), na której jest Chrystus, Matka Boska i Jan Chrzciciel. Chodzenie po Haga Sophia było ciekawym doświadczeniem, ale zupełnie pozbawionym elementu religijnego. I nie wiem, czy to dlatego, że mówi się o niej jako o muzeum, czy może dlatego, że jest to miejsce kiedyś chrześcijańskie a później muzułmańskie, czy też może dlatego, że te wszystkie mozaiki są tak niedostępne, że aż nierealne.
Rozpoznajemy, to co kiedyś już poznaliśmy, jak byliśmy na Riwierze Tureckiej. Spryt Turków. Kilka razy w ciągu dnia chciałem być uprzejmy i schylałem się po szczotki do butów, które wypadały czyścicielom, nie wiadomo dlaczego akurat gdy przechodzili koło mnie. Za 3 razem, już nie zareagowałem. Tym bardziej, że jeden z nich powiedział, że łamię mu serce sugerując, że zrobił to specjalnie. Gdybym rzeczywiście wczoraj nie wyczyścił sam swoim butów, to może skorzystałbym z ich usług.
Ostatniego rozpoznania zupełnie się nie spodziewałem. Wieczorem, jak już wróciliśmy do hotelu, to chcieliśmy skorzystać z łaźni tureckiej, która jest u nas dostępna. Była 21:58. Wykonałem telefon do recepcji. Pan przełączył mnie do drugiej recepcjonistki, która oznajmiła mi, że łaźnia jest OK. Ale już po 20 sekundach, nie wiem zupełnie dlaczego, powiedziała, że jest teraz zamknięta. Ale od 7 rano to „ona” pokaże mi jak mogę z niej skorzystać. Coś mi się wydaje, że na samodzielne rozpoznanie o tak wczesnej porze nie dostanę przyzwolenia.


2 komentarze:

  1. Miło z Wami ponownie podrozowac. Usmialem sie czytajac, jak zwykle, ale dobrze Jacek, ze powiedziales im grzecznie co myslisz i ze grzecznie wysluchales co o T myslą. Oboje chyba sluchaliscie nadaktywnie, o czym swiadczy stale rosnacy poziom adrenaliny.
    Do rzeczy: dla mnie nr 1 z pierwszego blogu byla...herbatka.
    Najlepszego.
    a

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    Super się z Wami podróżuje.
    Fish burgery i opis o łodziach, jest świetny, my tego samego doświadczyliśmy! Pychota!
    Nie odważyliśmy się kupić tego kubeczka z kapustą, ale kiedyś to nadrobimy :)
    pozdrawiamy
    Blizniakowscy.pl
    http://blizniakowscy.pl/?p=74
    http://blizniakowscy.pl/?p=27421

    OdpowiedzUsuń