piątek, 1 października 2010

Jak przeżyłem quady w Kapadocji


Własna miska z gliny i sporty ekstremalne.
Czasami jest tak, że nie ma co planować zbyt szczegółowo dnia ze zbyt dużym wyprzedzeniem, bo i tak może okazać się, że niespodziewane atrakcje będą ciekawsze od tych wcześniej przewidzianych.
Nadal czekamy na balony. Z lekkim niepokojem, gotowi na sygnał, że to już czas. Ale jeszcze nie dzisiaj. Czy damy radę jutro. Jutro jest ostatni dzień naszego pobytu w Kapadocji. Nie było wczoraj prądu, więc tak jak wszyscy goście, poszliśmy wcześniej spać. Odespaliśmy kilka ostatnich dni! Pełni energii, po śniadaniu, obmyślaliśmy plan dnia. Jest piątek. W Avanos, około 10 km od Goreme, jest dzisiaj dzień targowy. Dla nas to gratka! Co roku, jeden dzień poświęcamy na wizytę na lokalnym marketach, żeby zobaczyć czym żyje i handluje lokalna społeczność. Już wybieraliśmy się na autobus, gdy Dervish zaproponował nam transport. Miał jechać zapłacić za system ogrzewania słonecznego, a ponieważ w tym tygodniu było więcej gości, ma z czego zapłacić. Od razu się zgodziliśmy, tym bardziej, że nie wiedzieliśmy jak tam możemy się dostać. To był bardzo miły gest z jego strony! Po drodze znów mieliśmy nasze rozmowy o Europie. Nasz gospodarz świetnie orientował się w historii, nie tylko Holandii, ale Polski i Rosji. Nie obce mu były Katyń, Solidarność i Wałęsa. Nie mógł tylko skojarzyć 2 braci.
Po drodze zapytałem się o rynek z naczyniami glinianym, z czego znane jest Avanos. Nie wiedział, gdzie jest ale zawiózł nas do dużej fabryki ceramicznej, gdzie pracuje „średni brat żony”. Ciekawe miejsce. Założona kilka lat temu spółdzielnia ma 8 mistrzów pod których nadzorem produkowane są wyroby kolekcjonerskie i 50 innych pracowników. Część oczywiście zajmowała się sprzedażą, czego doświadczyliśmy, ale większość to dekoratorzy talerzy, mis, dzbanów, waz i setek innych wyrobów. Tylko dlaczego za każdą ładną rzecz żądali 350euro? Ewentualnie mogli zejść do 330 (!). Miałem swoje pięć minut i dano mi szansę ulepienia małej misy. Mam talent, jak powiedział mistrz. Zawsze wiedziałem, że mi się to będzie podobało. Tylko co ONI z nią zrobili. Pewnie wypalili, pomalowali i jest wystawiona na Allegro!
Po drobnych zakupach, mimo wszystko, Dervish zawiózł nas na rynek.


I tutaj zaczęło się poznawanie prawdziwych smaków i zapachów Kapadocji. Wokół nas intensywne kolory. Czerwienie, zielenie, purpury, kolory ziemi i złota dominowały na każdym straganie. Owoce i warzywa, ale chyba głównie warzywa wyglądały imponująco.


Bakłażany w 8 różnych odmianach leżały spokojnie ułożone w wysokie kopce. Pomidorach, które występowały w kilkunastu odmianach rozrzucone były w każdym dostępnym miejscu. Część z nich w formie pulpy w ogromnych 5 litrowych galonach! Odkryliśmy dojrzałe figi, o różnych kształtach i kolorach. Na rynku właściciele stoisk posilali się własnymi produktami. Sprzedawcy melonów jedli własne melony, a ci, którzy handlowali pomidorami zajadali się tylko pomidorami, zagryzając cebulą. Nie widziałem, co jedli „bakłażaniarze” bo chyba mieliby problem jeść je na surowo. Panie sprzedające orzechy włoskie własnymi białymi zębami rozłupywały orzechy.
Ale tak naprawdę to oniemiałem jak zobaczyłem część rynku gdzie sprzedawano wyroby mleczne. Slow Food w czystej postaci.


Nie mogłem stamtąd odejść. Chodziłem i podziwiałem lokalne sery i twarogi. To wszystko było w imponujących ilościach w ogromnych białych wiadrach. Sama natura. Bez żadnego zbędnego eksponowania. Czyste w formie mleczarstwo i serowarstwo. Chodziłem w lekkim transie obserwując handel. Chcieliśmy kupić jeden z serów, taki zwyczajny, biały. Pani, pewnie widząc mój zachwyt, obdarowała nas sporym kawałkiem, które smakowało jak najbardziej wykwintne danie, w najbardziej luksusowej restauracji nagrodzonej z 3 gwiazdkami Michelin’a. Coś niesamowitego i szkoda, że nie mogłem zabrać tego wszystkiego do domu. Szokiem dla mnie były 20 litrowe wiadra z ubitą (!) śmietaną. U nas taka śmietana wytrzymuje najwyżej 2-3h a tutaj w pełnym słońcu kilka dobrych godzin! To widywałem tylko na filmach. Nie mogłem odciągnąć wzroku od produktów pszczelarza, który sprzedawał całe plastry miodu. Złoto i bogactwo Turcji w czystej postaci! Byliśmy zachwyceni miejscem. Po raz kolejny okazało się, że dzień targowy to nasz ulubiony dzień w czasie urlopu. Jest tak moment w każdej podróży że można już się wsmakować w lokalne wyroby i nasycić kolorami.


Po południu miało być nudno (nie do końca, bo na urlopie nie może być nudno!). Wróciliśmy autobusem z Avanos. Idąc do naszego pensjonatu żona wpadła na pomysł, że może pojechalibyśmy quadami. Już siebie widzę, jako mistrza kierownicy na quadach, pomyśłałem. Nie dość, że jeżdżę wolno, tu mówię o swoim historycznym doświadczeniu, jako ten, co nie ma po 18 latach samochodu służbowego, to jeszcze słyszy się tyle o jakiś wypadkach na quadach. Próba negocjacji ceny zakończyła się niepowodzeniem. Podobnie jak w przypadku kupienia kożucha, właściciel firmy z quadami powiedział mi do widzenia! Jacyś ONI tacy wszyscy drażliwi, ale jednocześnie uprzejmi. Zanim ja powiedziałem do wiedzenia, sam mi powiedział do widzenia. Lekko rozdrażnieni wróciliśmy do naszego pokoju. Przy herbatce wyżaliliśmy się Derwishowi, że nas tak potraktowano. W ciągu 10 minut mieliśmy jednak zorganizowane quady.


Uległem pokusie. Ipooooojechaliśmy! Ostro! Ale była jazda! Myślałem, że nas przepuszczą przez jakiś tam zabezpieczony teren. A tutaj nic z tego! Jedyny kraj na świecie, gdzie można jeździć gdzie się chce. 7 quadów, 2 przewodników, ponad 2 godziny jazdy, kontrolowanego szaleństwa i zwiedzania terenu! Nie było płasko. Kilka razy ogarnął mnie strach. Samochodem na pewno bym tam nie podjechał, albo zjechał. A jeśli musiałbym to chyba wolałbym go porzucić! Zaliczyliśmy kilka dolin, wjechaliśmy na jakiś szczyt, oglądaliśmy niedostępne kościoły wczesnochrześcijańskie, był zachód słońca i jazda prawie w ciemności. Dużo zabawy.


Jak sobie teraz pomyślę, co ja robiłem, to nie mogę w to uwierzyć. Wiara, że dam radę uczyniła cuda. Z tego wszystkiego przy okazji kolacji musiałem napić się lokalnego „sikacza” do tzw. borka (pewnie o nim przy kolejnej okazji) pasował jak nic!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz